niedziela, 25 października 2009

Dzień 13 - zwierzaki w Parku Krugera

W nocy nocowałem w Skukuzie czyli jednym z głównych campów w parku Krugera. Kilka dni wcześniej zdołałem zabukować namiot z 2 łóżkami. Namiot bardzo duży z lodówką. Niestety bez przyborów kuchennych więc byłem zdany na barowe jedzenie. Na takich głównych campach można znaleźć restaurację, sklep. Na moim była też poczta i internet. Jednakże wszystko jest tam droższe więc lepeij wszystko przywieźć ze sobą . Nawet jedzenie, jeśli nie chcecie przepłacać. Co do kosztów to taki namiot kosztował mnie za noc 330 randów plus dzienna opłata konserwacyjna 160 randów.

Dzień wcześniej już widziałem przy drodze antylopy, żyrafę i znudzoną hienę. Wow !

Z noclegu mam niesamowite wrażenia. Wieczorkiem jak siedziałem przed namiotem i piłem południowoamerykańskie winko za ogrodzeniem szwendała się inna hiena. Pewnie wyczuła zapachy z ludzkich stołów. W nocy znów takie odgłosy wydawały różne ptaki i zwierzęta, że aż trudno opisać. Niektóre z nich wydawały się całkiem upiorne...

Rano pobudka o 5.00 by wyjechać z obozu równo z otwarciem bramy. Tutaj w parku brama jest zamykana i otwierana o określonej porze. Jak człowiek się spóźni to w Main Camps płaci karę 170 randów. Warto wstać rano i pooglądać zwierzaki, bo jak w południe jest gorąco to ukrywają się gdzieś po krzaczorach. W każdym bądź razie pierwsze 50 km przejechałem przez ponad 3h, ponieważ często się zatrzymywałem, robiłem zdjęcia i filmowałem. Najłatwiej spotkać antylopy (kudu chyba się nazywają) koloru żółtawego, potem żyrafy i zebry. Aczkolwiek pierwsze zwierzę tego poranka jakie widziałem to grupa hien zjadająca chyba jakieś bawołu. W każdym bądź razie musiała to być padlina, bo momentami trochę śmierdziało. Później widziałem hipopotamy i lwy :-). Najpierw zobaczyłem z daleka 2 samochody a potem przed nimi 2 lwy. Złapałem za kamerę i zacząłem filmować jak szalony, następnie zamknąłem okno, bo zbliżały się do mojego samochodu. I przeszły koło mnie w odległości 0,5 metra ! Przeżycie jedyne w swoim rodzaju ! Zdjęcia w mojej galerii. Później doszły do tego nosorożce i słonie. Nie udało mi się zobaczyć jedynie geparda. Więc widziałem z tzw. Wielkiej Piątki zwierząt: lwy, bawoły, słonie i nosorożca.

Po parku można jeździć z prędkością 50 km/h na asfaltowych drogach i 40 km/h na bitych. Pod żadnym pozorem NIE WOLNO opuszczać pojazdu. Należy także zachować bezpieczną odległość od zwierząt typu hipopotam, bawół, słoń czy nosorożec. Nie powiem parę razy jechałem szybciej, ale nie zalecam. Wyobraźcie sobie, że wyskakuje wam jakieś zwierzę. I nie zdążycie zahamować.

Wieczorkiem zmęczony, ale szczęśliwy tym co zobaczyłem dotarłem do Hazeview i przenocowałem. A w sobotę powrót do Nelspruit wozem, lot do Joburga i potem do Paryża i finalnie do Warszawy. Wyleciałem o 20.30 w sobotę z Joburga (a o 13.30 z Nelspruit), a w domu byłem o 14.00 w niedzielę.

Dzień 12 - Blyde River Canyon

Rano miałem wstać o 6.15 by przed siódmą wyruszyć na panorama view. Niestety padał deszcz i była mgła. Dlatego zabrałem się z hostelu po 9.00. Po drodze była taka mgła jak mleko. Obejrzałem po drodze Berlin Falls i Lisbon Falls czyli wodospady (wjazd po 10 randów od każdego wodospadu). Potem pojechałem oglądac Panorama Route. Na trasie Panorama Route i Blyde River Canyon polecam zobaczyć następujące miejsca: God's Window, Pinnacle, Wonderview, Burke's Luck Potholes, Lowveld View i Three Rondavels. Wszystkie te miejsca są warte zobaczenia, wystarczy pojechać od Graskopu drogą R532. Z reguły nie płaci się za wstęp poza Potholes gdzie kosztuje 25R od osoby i chyba 5R od samochodu. Polecam wypożyczyć samochód i pojeździć po tej części RPA (od 180 randów za dobę wzwyż). Pomimo, że wypożyczyłem malutki samochodzik (VW Polo) doskonale się sprawdził na całej trasie i nawet w Kruger Parku :-). Na koniec pojechałem spory kawałek zobaczyć Echo Caves. Jak sama nazwa wskazuje można tam posłuchać ciekawych dźwięków, które wydają stalaktyty po uderzeniu w nie. Jaskinia ta służyła jako schronienie (a także cmentarz) miejscowemu plemieniu.Koszt 50R + co łaska dla przewodnika. Można pójść krótszą (45 min.) trasą i dłuższą (ponad 1h). I tak właściwie zrobiła się 15.15 i musiałem się zbierać do Kruger Parku, bo zamykają bramy do parku o określonej godzinie i potem nie wpuszczają. Jako, że nie byłem pewien o której wolałem się już zebrać. Ok. 15 km od Graskopu jest Pilgrim's Rest czyli XIX wieczne miasteczko z czasów gorączki złota. Już nie pojechałem je zobaczyć, bo pędziłem ile sił do Parku Narodowego Krugera.

sobota, 24 października 2009

Dzień 11 lub 12- interchange

Dzień ? któryś tam z rzędu

No i nocleg w Joburgu w jakimś hostelu koło lotniska co by nie tracić czasu na dojazdy. No w tym hostelu dowóz z i do lotniska OR Tambo gratis. O 11.30 wylot do Nelspruit, które to jest kilkadziesiąt kilometrów od celu mojej podróży. Lotnisko w Nelspruit jest zrobione w stylu tradycyjnych afrykańskich hat. Dach na przykład jest ze słomy, a może też z jakiejś miejscowej trawy. Na lotnisku odebrałem samochód z wypożyczalni Dollar Thristy.  VW Polo z opcją Super Cover 200 randów za dobę bez limitów kilometrów. Z lotniska zamierzałem pojechać przez White River do Graskopu. Niestety w White River skręciłem w jakąś drogę, która wywiodła mnie trochę na manowce i per saldo trafiłem na drogę do Hazeview czyli w zupełnie inną stronę. Straciłem około 1,5h czasu, bo poźńiej jechałem drogą bitą i musiałem maksymalnie jechać 40 km/h.
W każdym bądź razie minąłem mój cel czyli Graskop ok.16.00 i pojechałem odrazu oglądać widoki trasie gdzie leży God's Window. Cóź powiem, że widoki niesamowite ! To prawda co mówią niektórzy, że raj mógłby być w RPA.  Pojeździłem do 17.30 i wróciłem do Graskopu. Zrobiłem zakupu w markecie i poszukałem swojego hostelu. Tam spotkałem fajnych ludzi i sobie pogadaliśmy do nocy.

Dzień 7-10 - Cudowne Cape Town

Hej !

Ostatnie 4 dni były całkiem fajne (wpis sprzed kilku dni).
W sobotę zdecydowałem się zmienić plan i zamiast pójść na Table Mountain pojechałem do Cape Point czyli m.in. na Przylądek Dobrej Nadziei. W necie wyczytałem, że jest fajna trasa kolejowa do Simon's TOwn i stamtąd można jechać taxi do Cape Point. Pojechałem na dworzec kolejowy i rzeczywiście za 25 randów w obie strony można pojechac do Simon's Town. Podróż trwała 1 godz 10 min. i przez pierwszą połowę nie było nic ciekawego na trasie. Jedynie czułem się trochę dziwnie, bo byłem jedynym białym w wagonie podmiejskim. Poźniej jak pociąg dotarł do wybrzeża zaczęły się wspaniałe widoki. I zobaczyłem humbaki czy (nie wiem sam) wieloryby ! Niestety trwało to krótko.
W Simon's TOwn złapałem grupowy minibus (Rikki's Taxi) do Cape Point razem z 2 kolesiami. Jeden z nich to Wenezuelczyk drugi Polak :-). Za 140 randów od osoby facet zawiózł nas na miejsce i czekał 1,5h by zwieźć spowrotem. Aczkolwiek 1,5h to strasznie mało i musieliśmy się strasznie nabiegać i sprężyć. Lepiej pojechać tam rano wtedy taxi was zostawia i przyjeżdża po południu. W każdym bądź razie na miejscu oprócz samego przyklądka można wjechać na wzgórze gdzie jest latarnia morska (40 randów w dwie strony). Można oczywiście wejść.

Powiem jedno: WIDOKI SĄ NIESAMOWITE !!! Numer 1 do zwiedzania.

Po zachwytach na Cape Point wróciliśmy do Simon's Town gdzie poszliśmy na plażę pooglądać pingwiny (wstęp płatny 40 randów) i wróciliśmy do Cape Town. I tak minął pierwszy dzień i poznałem ziomala z którym zwiedzałem Table Mountain następnego dnia.

W drugim dniu pojechaliśy na Table Mountain ale wiało tak strasznie, że kolejka nie pracowała. Więc zdecydowaliśmy się wejść na górę. Niestety pomyliśmy drogę i zamiast w pewnym momencie skręcić na ścieżkę poszliśmy prosto drogą asfaltową bo ktoś nam źle wytłumaczył. Doszliśmy do ruin jakiejś wieży obserwacyjnej i zaczęliśmy iść jakąś ścieżką. Okazało się, że ścieżka wraca do asfaltu. Zmarnowaliśy 3h i musieliśmy wrócić. Pojechaliśmy więc do Camps Bay na plażę. Piękna plaża ale wiatr był tak silny, że chłostał momentami nasze ciała. Wiatr roznosił wodę z fal morskich tak bardzo, że poswstawała mała mgła. Jedyne co dodam to woda w Atlantyku na Camps Bay jest strasznie zimna. Na koniec wciągneliśmy miejscowego kurczaka w fast foodzie. Wieczorem miło spędziłem wiczrór z innym ponzanym Polakiem i Amerykaninem polskiego pochodzenia. Niesamowite. To czwarty Polak osobiście napotkany tutaj !

W trzecim dniu przeczytałem w necie, że kolejka na Camps Bay pracuje więc zdecydowałem się wrócić. Warto było wydać 160 randów (w 2 strony). To jest numer 2 z pobytu w Cape Town. Potem pojechałem do Waterfront czyli komercyjnego przedsięwzięcia. Obejrzałem tam akwaria morskie (88 randów) z egzotycznymi rybami, płaszczkami i rekinami. Mają tam nawet kolonię pingwinów. Ogólnie powiem, że można sobie darować to akwarium jak ktoś widział inne, szczególnie to w Monte Carlo. Potem pochodziłem po porcie i samym Waterfroncie. Dużo tam knajp i galerii handlowych.

Na czwarty dzień wykupiłem wycieczkę do Hermanos pooglądać humbaki i wieloryby. Jedzie się tam samochodem 2h malowniczą trasą nad brzegiem moża. Oczywiście widoki niesamowite znów. Z jednej strony morze z drugiej góry. I widok na Cape Point. No i udało nam się w jednym momencie usłyszeć humbaki, sfotografować i pofilmować ich skoki i ogony. Co nie było łatwe, bo większość czasu spędzają w wodzie i nie w głowie im cuda dla turystów. W każdym bądź razie z poznanym Niemcem weszliśmy na skały i jedna taka parka przepłynęła od nas dosłownie 20 metrów. Czad ! Na koniec zjedliśmy lunch (południowoafrykańską pizzę) i musieliśmy wracać. Na szczęście lotnisko było po drodze więc odrazy podrzucono mnie na nie. Nie musiałem więc szukać trasnportu. Dziś więc lot z Cape Town do Joburga. Nocleg i lot do Nelspruit :-). Wielka piątka czeka !

poniedziałek, 19 października 2009

Cape Town - cd

W południe załadowałem parę extra zdjęć do galerii.

Poza tym dziś kolejka była czynna i wjechałem na Table Mountain. WIDOK NIESAMOWITY !
POLECAM wjechać lub wejść na tę górę. Wjazd kolejką trwa 5 min. i kosztuje w obie strony 160 randów natomiast wchodzi się 2-2,5h.

Po południu poszedłem zobaczyć port i komercyjną dzielnicę Waterfront.

Cape Town - beautiful city

Na razie nie mam czasu pisac i nie mam netu. Ale jak cos dorwe to cos tam popisze. W kazdym badz razie zobaczylem przyladek (Cape Point) wraz z mieszczacym sie obok przyladkiem Dobrej Nadziei. Wczoraj bylem na Table Mountain i na plazy w Camps Bay. Plaza cudna ale Atlantyk co najmniej tak zimny jak Baltyk. Dzis (wtorek) zamierzam zwiedzic samo Cape Town, a jutro pojechac do Hermanos poodgladac walenie czy moze wieloryby. Zreszta jadac do Cape Point juz troszke widzialem, ale teraz podplyniemy lodzia :-) !

piątek, 16 października 2009

Dzień 6 - ostatni dzień w Joburgu

Cóż i po ptokach. Job done time to say goodbay...

Ogólnie ludzie w biurze życzliwi i pomocni. Aż żal się rozstawać. Ale cóż jutro nowe wyzwania. Trzeba będzie samemu przetrwać...

Tymczasem wrzuciłem parę zdjęć do albumu o RPA.

czwartek, 15 października 2009

Inny blog o RPA - polecam !

Poczytajcie blog kogoś kto mieszka(ł) RPA spory czas. Wstrząsające momentami.

http://emigracyjny.blog.polityka.pl/?p=156

Dzień 5 - Joburg c.d.

Wreszcie... dzień bez opóźnień. Wszystko na czas :-). Nawet w robocie.


Wieczorem znów byłem w Gold Reef City. Znów nie było strusia :-(. Czy go w końcu spróbuję ??
Wróciłem do hotelu po 22.00 i zanim wpuścili nas na hotelowy teren, na bramie dokładnie wypytali nas po co przyjechaliśmy, jaki jest nr mojego pokoju i moje nazwisko. Potem spisali numer rejestracyjny i kierowca musiał się podpisać. I dopiero wtedy wpuścili nas.

środa, 14 października 2009

Dzień 4 - Joburg c.d.

Heh, dzisiaj chyba z 25 stopni było. Dzwoniłem do domu, a tam śnieg... Dostałem zalecenie by nie wracać :-).
Dzień zaczął się jak zwykle od mega spóźnienia. Podjechał sam szef już spóźniony i jeszcze w hotelu z 20 min siedzieliśmy, bo coś w Excelu rzeźbił i wysyłał maile :-). Ale cóż już psychicznie się przyzwyczaiłem.
Dziś spokojniej. Zostałem wieczorkiem w hotelu. Sączę sobie miejscowe piwko Castle i piszę tego bloga. Woda szemrze w pobliżu, lekko wieje wietrzyk i lecą standardy z lat 80. Fajnie tak po całym dniu pracy.

Dziś się dowiedziałem, że z Joburga do Kruger National Park jest ok 6h jazdy. Hmm nie spodziewałem się tego. Czyli jakbym wyjechał o 9.00 to na miejscu byłbym o 15.00 pod warunkiem, że nie zgubiłbym się. A o 18.00 robi się tu ciemno. Zrezygnowałem z tej opcji. Polecę tam samolotem i wynajmę samochód na miejscu. A co tam ! Raz się żyje. No chyba, że jest się Hindusem i wierzy się w reinkarnację ;-).
W każdym bądź razie spore ryzyko. Mam wrócić za tydzień w sobotę o 14.30 a o 20.30 powrót do Europy. Miejmy nadzieję, że krajowe południowoafrykańskie narodowe linie lotnicze nie zawiodą.

Dziś nie mam dla Was ciekawych zdjęć. Odpowiadając na pytania. Małą kostkę lodu załatwią się w jeden raz.