sobota, 24 października 2009

Dzień 7-10 - Cudowne Cape Town

Hej !

Ostatnie 4 dni były całkiem fajne (wpis sprzed kilku dni).
W sobotę zdecydowałem się zmienić plan i zamiast pójść na Table Mountain pojechałem do Cape Point czyli m.in. na Przylądek Dobrej Nadziei. W necie wyczytałem, że jest fajna trasa kolejowa do Simon's TOwn i stamtąd można jechać taxi do Cape Point. Pojechałem na dworzec kolejowy i rzeczywiście za 25 randów w obie strony można pojechac do Simon's Town. Podróż trwała 1 godz 10 min. i przez pierwszą połowę nie było nic ciekawego na trasie. Jedynie czułem się trochę dziwnie, bo byłem jedynym białym w wagonie podmiejskim. Poźniej jak pociąg dotarł do wybrzeża zaczęły się wspaniałe widoki. I zobaczyłem humbaki czy (nie wiem sam) wieloryby ! Niestety trwało to krótko.
W Simon's TOwn złapałem grupowy minibus (Rikki's Taxi) do Cape Point razem z 2 kolesiami. Jeden z nich to Wenezuelczyk drugi Polak :-). Za 140 randów od osoby facet zawiózł nas na miejsce i czekał 1,5h by zwieźć spowrotem. Aczkolwiek 1,5h to strasznie mało i musieliśmy się strasznie nabiegać i sprężyć. Lepiej pojechać tam rano wtedy taxi was zostawia i przyjeżdża po południu. W każdym bądź razie na miejscu oprócz samego przyklądka można wjechać na wzgórze gdzie jest latarnia morska (40 randów w dwie strony). Można oczywiście wejść.

Powiem jedno: WIDOKI SĄ NIESAMOWITE !!! Numer 1 do zwiedzania.

Po zachwytach na Cape Point wróciliśmy do Simon's Town gdzie poszliśmy na plażę pooglądać pingwiny (wstęp płatny 40 randów) i wróciliśmy do Cape Town. I tak minął pierwszy dzień i poznałem ziomala z którym zwiedzałem Table Mountain następnego dnia.

W drugim dniu pojechaliśy na Table Mountain ale wiało tak strasznie, że kolejka nie pracowała. Więc zdecydowaliśmy się wejść na górę. Niestety pomyliśmy drogę i zamiast w pewnym momencie skręcić na ścieżkę poszliśmy prosto drogą asfaltową bo ktoś nam źle wytłumaczył. Doszliśmy do ruin jakiejś wieży obserwacyjnej i zaczęliśmy iść jakąś ścieżką. Okazało się, że ścieżka wraca do asfaltu. Zmarnowaliśy 3h i musieliśmy wrócić. Pojechaliśmy więc do Camps Bay na plażę. Piękna plaża ale wiatr był tak silny, że chłostał momentami nasze ciała. Wiatr roznosił wodę z fal morskich tak bardzo, że poswstawała mała mgła. Jedyne co dodam to woda w Atlantyku na Camps Bay jest strasznie zimna. Na koniec wciągneliśmy miejscowego kurczaka w fast foodzie. Wieczorem miło spędziłem wiczrór z innym ponzanym Polakiem i Amerykaninem polskiego pochodzenia. Niesamowite. To czwarty Polak osobiście napotkany tutaj !

W trzecim dniu przeczytałem w necie, że kolejka na Camps Bay pracuje więc zdecydowałem się wrócić. Warto było wydać 160 randów (w 2 strony). To jest numer 2 z pobytu w Cape Town. Potem pojechałem do Waterfront czyli komercyjnego przedsięwzięcia. Obejrzałem tam akwaria morskie (88 randów) z egzotycznymi rybami, płaszczkami i rekinami. Mają tam nawet kolonię pingwinów. Ogólnie powiem, że można sobie darować to akwarium jak ktoś widział inne, szczególnie to w Monte Carlo. Potem pochodziłem po porcie i samym Waterfroncie. Dużo tam knajp i galerii handlowych.

Na czwarty dzień wykupiłem wycieczkę do Hermanos pooglądać humbaki i wieloryby. Jedzie się tam samochodem 2h malowniczą trasą nad brzegiem moża. Oczywiście widoki niesamowite znów. Z jednej strony morze z drugiej góry. I widok na Cape Point. No i udało nam się w jednym momencie usłyszeć humbaki, sfotografować i pofilmować ich skoki i ogony. Co nie było łatwe, bo większość czasu spędzają w wodzie i nie w głowie im cuda dla turystów. W każdym bądź razie z poznanym Niemcem weszliśmy na skały i jedna taka parka przepłynęła od nas dosłownie 20 metrów. Czad ! Na koniec zjedliśmy lunch (południowoafrykańską pizzę) i musieliśmy wracać. Na szczęście lotnisko było po drodze więc odrazy podrzucono mnie na nie. Nie musiałem więc szukać trasnportu. Dziś więc lot z Cape Town do Joburga. Nocleg i lot do Nelspruit :-). Wielka piątka czeka !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz