
Już od kilkunastu godzin jestem na afrykańskiej ziemi. Wyruszyłem o 3.30 i wylądowałem, po przesiadce w Amsterdamie, o 21.15 w Johannesburgu na lotnisku OR Tambo. Samo lotnisko jak to lotnisko. Jedynie co się rzuca na nim to ilość reklam sponsorów FIFA World Cup 2010. A po pół godzinie mknąłem z taksówkarzem Chadem do hotelu. Zanim pojechaliśmy do hotelu wymieniłem sobie walutę, tak by mieć coś na rozruch. Wolałem wypłacić kasę w bankomacie, ale akurat nie był pod ręką więc skorzystałem z kantoru. Od wielu osób słyszałem sugestię, że lepiej wypłacać sobie walutę z ROR za pomocą karty, ponieważ w kantorach biorą prowizję. To racja bo ja za wymianę 100USD otrzymałem 726 randów z czego jeszcze na koniec potrącili mi 50 randów prowizji (ok.20 zł).
Rano pobudka ogarnięcie się, śniadanko i o 12.00 pojechałem na lunch z ludźmi z firmy. To miłe, że zaopiekowali się mną w południową niedzielę. Pojechaliśmy do najmłodszego shopping mall'a w okolicy (Killarney Mall). Po drodze muszę przyznać, że widoczki nie były jakoś za specjalnie afrykańskie. Oczywiście więcej było widać ludzi o innym kolorze skóry ale nic poza tym. No może poza tym, że jadąc wczoraj w nocy zatrzymaliśmy się, na skrzyżowaniu. Zaraz na rogu była otwarta piekarnia, ale nie można było wejść do środka lecz trzeba było zatrzymać się przed drzwiami wejściowymi i kupić przez drzwi z krat. Także podjeżdżając wczoraj wieczorem pod hotel także wszystko było pozamykane. Porządna brama, strażnicy etc. Niby nic, ale pewnie są to oznaki, że jednak wieczorami nie jest bezpiecznie. Podobno
Johannesburg jest jednym z najniebezpieczniejszych miast na świecie.
Sam Killarney Mall jest OK, ale jak to zwykle bywa shopping malle są podobne do siebie na świecie. No może poza łódzką
Manufakturą. Po drodze widzieliśmy 2 Ferrari, ponieważ okolica (Sandton) w której byliśmy i mam tam hotel, znana jest z rezydencjalnej zabudowy i dzielnicy biznesu.
A tutaj troszkę o
RPA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz